Porter Porter
114
BLOG

Wspomnienia Kombatanta - zainspirowane Gazetą Wyborczą

Porter Porter Polityka Obserwuj notkę 0
Historia Jurija

Byłem artystą w Gasudarstwiennym Cyrkie nomier wosiemdiesiat' wosiem im. Bratii Karamazov. W latach siedemdziesiątych nasz cyrk objeżdżał niewielkie ośrodki w środkowej części rosyjskiej federacji. Ja zajmowałem się tresurą lwów. Miałem osiem dorodnych samców, każdy z nich z bujną, płową grzywą. Nie były zbyt pojętne, ani dobrze wytresowane, do tego brakowało nam mięsa, żeby je nakarmić do syta, dlatego w czasie spektaklu głównie uważałem, żeby mnie nie zeżarły. Jednak publiczność nie zwracała uwagi na niedostatki tresury. Możliwość podziwiania pierwotnej siły drapieżników była dla nich wystarczającą atrakcją. Oczywiście, mnie ta sytuacja nie zadawalała, zgodnie z podręcznikiem "Sowiecka Tresura Lwów Cyrkowych", starałem się układać je jak najlepiej, ale mimo wszystko nie byłem zadowolony z rezultatów. Dlatego właśnie pracowałem w cyrku, któy skazany był na trasy po kołchozach i siołach i pasiołkach. Jednak latem roku 1981. coś się zmieniło. Nagle wezwano nas do departamentu Tresury Lwów Ministerstwa Sztuki Cyrkowej ZSRR i tam Główny Treser Lwów ZSRR podał nam nowe trasy. Ku memu zdumieniu okazało się, że zamiast pętać się po rozmiękłych drogach Powołża, będziemy występować na zachodniej Białorusi. Jednocześnie zalecono mi nowe metody tresury, których opis otrzymałem od dyrektora departamentu oraz powiększono moją grupę do 15 lwów. Niektóre były już dość stare i wyleniałe, ale co piętnaście lwów, to piętnaście lwów, towarzysze.
Jednak praca z tak dużą grupą lwów nie była łatwa, zwłaszcza, że podręcznik zalecał nowe i niespotykane metody tresury. Między innymi miałem uczyć lwy skakać przez płonące obręcze (a także zasieki z drutu kolczastego) jedynie w kierunku ze wschodu na zachód. W drugą stronę było to zabronione. Karmiąc je - nagle w pełni dostępnym - surowym mięsem należało przemawiać do nich w języku polskim, co uznałem za przygotowanie do występów zagranicznych. No, bo niby "kurica, nie ptica, Polsza, nie zagranica", ale przecież ja przed kilkoma tygodniami próbowałem uniknąć pożarcia na arenie w jakiejś przykołchoźnej dziurze, a tu i grupa większa i lepiej wykarmiona i publiczność bardziej wyrobiona. Każdy sowiecki artysta czułby się wówczas wyróżniony.
Zmierzając na miejsce przeznaczenia - do miasta Brześć, stwierdziłem, że razem z nami jadą liczne inne cyrki. Jedne znaliśmy, inne były całkiem nowe. Wszystkie jednak łączyła rozbudowana sekcja tresury lwów. W żadnym natomiast nie było koni, ani słoni. Trochę nas to zaskoczyło, zwłaszcza, że niektóre z cyrków słynęły z tresury tych właśnie zwierząt, ale uznaliśmy, że Partia podjęła właściwą decyzję. Co lwy, to lwy. Widać konie i słonie występować będą gdzie indziej. Jeden z kolegów zażartował, że pewnie mięso, które mamy dla naszych podopiecznych, to własnie te nieobecne konie i słonie, ale co miał na myśli nie wiem, bo nagle odwołano go do Moskwy. Siedzieliśmy więc w kilkadziesiąt cyrków pod Brześciem i wszyscy uczyliśmy lwy skakania ze wschodu na zachód i karmiliśmy przemawiając do nich po polsku. Prawde mówiąc było to niezwyczajne, ale uznaliśmy, że pewnie jakiś festiwal sztuki cyrkowej w Brześciu się odbędzie i tak pokażemy tresurę setek lwów skaczących w jednym kierunku. A potem może pojedziemy z tym spektaklem do Polski.
Mijały dni, tygodnie i nic się nie działo. Codziennie skakanie, karmienie, karmienie, skakanie... Lato dawno minęło, jesień się skończyła, nastała zima, ścisnął mróz, spadł śnieg i wiedzieliśmy, że jeśli będziemy występować, to wkrótce, no, bo lew - wiadomo - zwierzę afrykańskie. Mrozu nie lubi. A my tam mieszkaliśmy w barakowozach i namiotach. I rzeczywiście. Przyleciał helikopter, z helikoptera wysiadł Naczelny Treser ZSRR, w towarzystwie Głównego Tresera Lwów ZSRR. Zwołali nas wszystkich do centralnego namiotu. Tam poinformowano nas, że w Polsce doszło do antykomunistycznych rozruchów. I że antysocjalistyczne elementy mogą starać się dojść do władzy. Przypomniano nam, jak wiele Związek Radziecki robi dla dobra innych krajów RWPG. Że dokarmiamy, budujemy, edukujemy, dostarczamy opał, samochody, jak trzeba, to bronimy przed imperialistami. Oczywiście taka niewdzięczność wstrząsnęła nami do głębi. Kilku spontanicznych działaczy młodzieżowych zaczęło wznosić okrzyki, a jeden z nich - Zajcew - wstał i powiedział
- Towarzyszu Naczelny Treserze ZSRR, pozwólcie zadać pytanie.
- Pytajcie - odpowiedział NaczTres.
- Jakże to tak? Oni, te Polacziszki, plują nam w twarz, a my siedzimy cicho i spektakl przygotowujemy? Na co czekamy?
- Słusznie pytacie - odpowiedział NaczTres - ale, czy myślicie, że my w ministerstwie nie pomyśleliśmy o tym? Że Sojuz Sowiecki w potrzebie, a my jakiś spektakl chcemy organizować? O taki brak dojrzałości i czujności posądzacie kierownictwo?
Cisza zapadła i wszyscy odsunęli się od nagle pobladłego Zajcewa, a na salę weszło kilku nieznanych nam towarzyszy, szybko otaczając biedaka, ale NaczTres machnął ręką
- Nie trzeba towarzysze, jestem pewien, że młody towarzysz zrozumiał już swój bład, a i sytuacja jest niezwyczajna i w niejednej głowie, nawet u doświadczonego towarzysza mogła taka myśl powstać. Otóż nie przygotowujemy wcale spektaklu. Nasze działania to część wielkiej operacji, majacej wybić poliacziszkom ze łbów ich niedowarzone pomysły.
Otóż ta ich Solidarność - ciągnął - to elementy wywrotowe, antysocjalistyczne, ekstremistyczne, a zwłaszcza - tu podniósł palec do góry - nacjonalistyczne. Jak wszyscy wiemy, zachodnia Ukraina i Białoruś znajdowały się kiedyś pod polską okupacją. W 1939 roku Związek Radziecki wziął pod opiekę tamtejszą ludność i obronił przed hitlerowskim atakiem, a następnie przeprowadzono na tych ziemiach demokratyczne referenda, w czasie których uciemiężona przez lata polskiego pańskiego panowania ludność jednogłośnie wypowiedziała się za wstąpieniem do wielkiej radzieckiej wspólnoty narodów budujących światowy socjalizm. Potem wyzwoliliśmy od hitlerowców i Polaków, ale oni nie tylko nie są nam wdzięczni, ale nigdy nie pogodzili się z utratą swoich dawnych niewolników z zachodniej Ukrainy i Białorusi. Marzy im się przywrócenie milionów radzieckich ludzi pod polskie panowanie, by butem i knutem się nad nimi pastwić i wykorzystywać. Symbolem tej straty jest dla Polaków ukraińskie obwodowe miasto Lviv, po polsku Lwów. Dziś wieczorem ekstremiści z Solidarności za pieniądze CIA, radzą nad tym, jakby tu obrazić Związek Radziecki. I prawdopodobnie zażądają: Oddajcie nam Lwów!
A wówczas w telewizji wystąpi Leonid Ilicz Breżniew i powie Polakom:
- Chcecie Lwów? Bardzo proszę.
Wtedy wy wszyscy wypuścicie swoje zwierzaki, a te, nauczone, przeskoczą przez zasieki graniczne ze wschodu na zachód i dalejże hulać. Nauczą Polaków rozumu.

NaczTres przerwał, wyprostował się i spiżowym głosem krzyknął:
- Przewidywany czas operacji: godzina 6.00, niedziela, 13 grudnia 1981 roku.
Po czym spokojniej dodał:
- Ogłaszam fazę B. Od teraz nie karmicie zwierząt.

Ale następnego dnia nad ranem dostaliśmy rozkaz zwinięcia namiotów. Dowiedzieliśmy się, że nasza akcja nie była potrzebna, bowiem znalazł sie polski generał, internacjonalista, a jednocześnie patriota, który zdołał okiełznać bandyckie poczynania Solidarności. Słyszałem, że jego rodacy nie wiedząc, przed czym ich uratował, nazywają go zdrajcą, zbrodniarzem, a nawet śmierdzielem. O, niewdzięczni!

I tak się moja historia skończyła. Wróciliśmy na Powołże i tam pokazywaliśmy kołchoźnikom, jak lwy skaczą przez obręcz. Niedawno przeszedłem na emeryturę i zajmuję si e uporawą ogródka. Tresuję kota, żeby nie wyjść z wprawy, bo może jednak , kiedyś...
Porter
O mnie Porter

Mam dobrą pamięć. Nie mam hamulców, żeby z niej korzystać. Tam, gdzie w grę wchodzą sumy wyższe, niz 100 złotych nie wierzę w przypadki.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka