Porter Porter
22
BLOG

Misja

Porter Porter Polityka Obserwuj notkę 3

Zawód publicysty politycznego jest w Polsce zawodem chronionym. Taki dziennikarz może napisać zupełną brednię, oskarżyć Bogu ducha winnego obywatela o dowolną rzecz i nie grozi mu za to zupełnie nic. Wprawdzie Art. 212 § 2 Kodeksu Karnego straszy grzywną, ograniczeniem wolności, a nawet pozbawieniem wolności, za pomówienia za pośrednictwem środków masowego przekazu, jednak nie dotyczy to w praktyce publicystyki politycznej. I jest to całkowicie logiczne. Restrykcyjne karanie za błędy dziennikarzy stanowiłoby kaganiec mocniejszy, niż niejedna oficjalna cenzura prewencyjna. Przyjęto zatem, że jeśli dziennikarz, działając w dobrej wierze, zgodnie z misją swego zawodu, dochowując należytej staranności pomyli się – to w zasadzie nic mu nie grozi. Można rzec, że reprezentujący interesy społeczeństwa Ustawodawca, kosztem interesu poszczególnych jednostek zadbał o interes społeczny wyższego rzędu: o prawo do społecznej kontroli za pomocą wolnych mediów. Taka praktyka daje dziennikarzom bardzo dużą swobodę działania, nakładając na nich niemałą odpowiedzialność – nie prawną wprawdzie, ale moralną. I  dziennikarze w pełni ze swobody działania korzystają. Choćby ostatnio, Gazeta Wyborcza i telewizja TVN udostępniły swoje łamy i czas antenowy jednej pani, która oskarżyła pewnego polityka, że ma z nią dziecko. Rzecz okazała się nieprawdą, dziecko ta pani faktycznie ma, ale z kim – dokładnie nie wiadomo, może akurat płaciła nie za posadę tylko za ziemniaki, a może za węgiel? No i niech mi kto powie, czy za coś takiego, polityk nie powinien dostać gigantycznego odszkodowania? Bo dlaczego owa telewizja i gazeta nie zleciły badań genetycznych przed publikacją? Ale – jak wspomniałem – na odpowiedzialność prawną nie ma co liczyć. No, ale co z odpowiedzialnością moralną? Niestety, wygląda, że innym razem. Oczywiście - to tak na marginesie. Wracając do rzeczy – błąd jest wpisany w działalność dziennikarza. Zarówno wymiar sprawiedliwości, jak i opinia publiczna traktują pomyłki dziennikarzy bardzo łagodnie. Jednak co z błędami, które błędami wcale nie są?   Kluczowe znaczenie przy ocenie błędów dziennikarzy mają intencje autora. No i z tym jest potężny problem, polegający na tym jak odróżnić publicystów, którzy piszą na zlecenie – na przykład służb, czy ośrodków politycznych, bo są albo tajnymi współpracownikami wspomnianych służb, albo po prostu dyspozycyjnymi pałkarzami publicystycznymi, od tych, którzy niezależną publicystykę uprawiają naprawdę. Czy może ktoś z Szanownych PT Czytelników wie, jak ich od siebie odróżniać? Niby jakichś danych dostarcza Lista Wildsteina, na podstawie której stworzono dostępne w necie listy dziennikarzy – agentów, ale trudno mieć do tych list zaufanie, bowiem nie wiemy, czy materiał źródłowy nie został zmanipulowany, ani jak odróżniono od siebie ofiary służb i ich współpracowników. Osobiście stosuję zasadę „raz bladź – zawsze bladź”. Czyli – jeśli publicysta raz się skompromitował poprzez zostanie bladzią, to ja go nie czytam. No, ale to zasada mocno ułomna.

Pojawiają się głosy, że może takich publicystów – sprzedawczyków wcale nie ma. No nie, chyba jednak są, co i raz się kolejnych ujawnia, jakiś czas temu Życie Warszawy obiecało, że zaraz ujawni szóstkę czołowych publicystów pewnego tygodnika opinii, działających, jako TW oraz pracowników kadrowych służb, po czym sprawa ucichła i nadal nic do końca nie wiadomo. W szczególności – nie wyjaśniono, czy jedna z pań redaktorek jest porucznikiem, czy sierżantem, jak twierdzą złośliwi.

Słychać także, że działania publicystów – sprzedawczyków nie mają znaczenia. Co do tego – stanowczo nie ma zgody. To, czy autor artykułu przedstawia własne przemyślenia, czy też mąci ludziom w głowach na zlecenie jest dla mnie rzeczą absolutnie pierwszorzędną, w kontekście tego, że – jak wykazałem – jedyna rzeczywista odpowiedzialność dziennikarza, to odpowiedzialność moralna. A mącenie ludziom na zlecenie jest po prostu najcięższym grzechem, jakiego może dopuścić się dziennikarz. Wczoraj do łez wzruszył mnie p. Bertold Kittel opowiadający na TVN o misji dziennikarskiej. Niestety, pominął swój udział w wyeliminowaniu Szeremietiewa z przetargu na samolot wielozadaniowy. Pan Bertold dostał właśnie nagrodę za cykl reportaży, a ponieważ tuż przed świętami skończyło się ostatnie postępowanie sądowe, podstawą którego były zarzuty opublikowane w Rzeczpospolitej pod adresem Szeremietiewa i wszystkie one okazały się nieprawdziwe, można rzec, że wszyscy otrzymali prezent pod choinkę. Nawiasem mówiąc - jedynym przestępstwem, którego dopuścił się - nie Szeremietiew, bo on okazał się czysty, jako lelija - tylko p. Farmus, był bezprawny dostęp do informacji niejawnej. Dlatego bardzo mnie interesuje, jak to się stało, że tego rodzaju materiał się ukazał. W szczególności - chciałbym wiedzieć, jak to było - czy aby nie tak:

"Wy tu, majorze Kowalski, weźmiecie helikopter, dwie drużyny GROMu i zwiniecie Farmusa z promu, a wy, marszałku Kittel, macie tu materiał, tylko wiecie, żeby z ortografią nie było, jak ostatnim razem".Oczywiście, możliwe, że było całkiem inaczej. Być może p. red. Kittel dał się zmanipulować. Tylko w takiej sytuacji oczekiwałbym od dziennikarza śledczego - śledztwa dziennikarskiego w sprawie tej manipulacji. A tu - ni szu-sza, jak śpiewał Wysockij.

Nadzwyczaj martwi mnie sytuacja, w której środowisko dziennikarskie nie woła głośno o lustrację. Nie podejmuje rzeczywistych działań na niej rzecz. Nie komentuje zdumiewających publikacji swoich kolegów po piórze. Czy nie jest dla dziennikarzy oczywiste, że to odbiera im wiarygodność? Że utrwala się wizerunek ich środowiska, jako psów, które będą na rozkaz siedzieć cicho, jak w przypadku wyskoków p. prezydenta Kwaśniewskiego (choćby na cmentarzu pod Charkowem, czy w przypadku całowania Ziemi Kaliskiej) albo rzucać się do gardła, realizując dostawy obowiązkowe? Czy dziennikarzom jest z tym dobrze? Przecież większość z nich – chcę to wierzyć – uprawia uczciwą publicystykę. Dlaczego zatem milczą?

Porter
O mnie Porter

Mam dobrą pamięć. Nie mam hamulców, żeby z niej korzystać. Tam, gdzie w grę wchodzą sumy wyższe, niz 100 złotych nie wierzę w przypadki.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka